Przejdź do treści

Paryska nieznajoma

Ten weekend spędziłam z powieścią “Paryska nieznajoma”, z czego jestem bardzo zadowolona.


Paryska nieznajomaPowieść ma uroczy, ciepły klimat i jest opowieścią o miłości i rodzinnych perypetiach. Zaczyna się od śmiertelnego wypadku jakiemu uległ pewien lord podczas jazdy na nartach. Jego żona oraz dorośli synowie są w rozpaczy i właśnie trwa pogrzeb, gdy dowiadują się, że ojciec coś ważnego przed nimi zataił. Ta tajemnica tatusia robi w rodzinie ogromne zamieszanie i najpierw jest szok i niedowierzanie, a później życie zaczyna się jakoś układać. Nie będę Wam zdradzać co to jest za tajemnica, mogę tylko powiedzieć na zachętę do czytania, że będzie miała ona w dalszym przebiegu książki jeszcze drugie dno i to bardzo niespodziewane!

Książkę miło mi się czytało i szybko. Jest to jedna z tych, jakie czyta się “od deski do deski”, trudno jest się oderwać. Co już podkreśliłam na początku ma ona taki bardzo przyjemny, ciepły nastrój. Bohaterowie mi się podobali, każda osoba jest inna, najbardziej polubiłam wdowę i jej siostrę, ale młode pokolenie też ma w sobie to “coś”. Ogólnie jak najbardziej Wam tą książkę polecam, jeśli lubicie romantyczne historie, to ta powinna się Wam spodobać.

Santa Montefiore
Paryska nieznajoma
Przekład: Ewa Westwalewicz-Mogilska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 27 kwietnia 2016

Paryska nieznajoma

Rozdział pierwszy
Hampshire 2012

Początek marca był zachwycający. Na gałęziach drzew pojawiły się już bladozielone zawiązki liści i bladoróżowe pączki kwiecia. Przez rozmarzającą glebę przebiły się żonkile, by otworzyć swe jaskrawożółte trąbki, a słońce nabrało nowych sił. W powietrzu rozbrzmiewał śpiew ptaków, które żwawo zabrały się do budowania gniazd.
Fairfield Park nigdy dotąd nie wyglądał tak pięknie. Ten wybudowany na żyznej ziemi dwór w stylu panującym za króla Jakuba I otaczały rozległe łąki, prastare lasy pełne dzwonków oraz pola, na których wschodziły zboża i kwitły jaskry. Był tam także duży ozdobny staw, gdzie pośród sitowia rechotały żaby, a wokół lilii wodnych uwijały się złote rybki. Przed srogimi wichrami zimowymi dwór osłaniały niebosiężne buki, które wiosną dawały schronienie setkom kwitnących narcyzów. W dziupli w pniu jabłoni zagnieździły się płomykówki żywiące się myszami zamieszkującymi farmę i drewnianą stodołę. Wysoko na parkowym wzgórzu niczym zapomniany skarb ukrywał się zaniedbany kamienny pawilon, który zdawał się doglądać wszystkiego z cierpliwością mądrego starca.
Ów nadszarpnięty zębem czasu ładny, acz niewielki domek przypominał dobrotliwego obserwatora, ufającego, że któregoś dnia ludzie powrócą doń, tak jak światło powraca do zbłąkanych dusz. Dziś jednak nikt spośród tych na dole nie dostrzegał jego ścian o barwie miodu ani urodziwych kolumienek, ponieważ posiadłość okrywała gęsta mgła spowijająca ją na podobieństwo całunu. Dzisiaj umilkły nawet ptaki. Zupełnie jakby wiosna straciła swój impet.
Przyczyną owej melancholii był lśniący czarny karawan czekający na żwirowym podjezdzie przed domem. Wewnątrz znajdowały się zwłoki lorda Framptona, patriarchy rodu, spoczywające w prostej dębowej trumnie. Wokół samochodu skręcały się smugi mgły, przywodzące na myśl zachłanne macki śmierci, niemogące się doczekać chwili, gdy wciągną ciało pozbawione życia pod ziemię. Na schodach wiodących do wejścia leżały dwa ogromne dogi należące do nieboszczyka, dostojne i nieruchome jak posągi. Wsparłszy na łapach pyski o żałosnym wyrazie, utkwiły wzrok w trumnie. Intuicyjnie wyczuwały, że ich pan już nigdy nie wejdzie do domu.
Lady Frampton stała w holu przed lustrem, nakładając na głowę wielki czarny kapelusz. Westchnęła na widok swego odbicia, a jej serce, już i tak ciężkie po stracie bliskiej osoby, stało się jeszcze cięższe, gdy ujrzała spoglądające na nią z lustra pełne rezygnacji, zmęczone oczy starej kobiety. Twarz miała mokrą od łez, które bez przerwy płynęły jej z oczu od chwili, gdy dowiedziała się o śmierci męża. Przed dziesięcioma dniami stracił życie w Alpach Szwajcarskich. Doznany szok uczynił ją bladą i doszczętnie pozbawił apetytu, więc miała zapadnięte policzki i wymizerowaną twarz, choć jej zmysłowe kształty nic nie straciły ze swej obfitości. Nawykła do nieobecności męża, gdyż namiętnie wspinał się na najwyższe szczyty świata, lecz teraz w domu panował nieznany dotąd rodzaj ciszy: zdawała się rozbrzmiewać jakimś donośnym, przykrym milczeniem, które odbijając się echem od ścian ogromnych komnat, budziło przeczucie, że zaległo tu już na zawsze.
Wygładziła płaszcz, gdy jej najstarszy syn, obecnie nowy lord Frampton, wyszedł z salonu do holu.
– Co oni tam robią, Davidzie? – spytała, usiłując ukryć ból. Nie chciała pokazać, że cierpi, przynajmniej do chwili, gdy dotrze do kościoła. – Spóźnimy się.
David spojrzał na nią ze smutkiem.
– Nie możemy się spóźnić, mamo – odparł. Jego ciemne oczy były pełne boleści. – Tata… no wiesz…
Wyjrzał przez okno.
– No, tak. Masz rację, oczywiście. – Pomyślała o George’u w karawanie przed domem i poczuła ściskanie w gardle. Obróciła się do lustra i zaczęła na nowo poprawiać kapelusz. – Ale wszyscy będą na nas czekać, a jest okropnie zimno.
W tej chwili z salonu wyszedł jej średni syn, Joshua, ze swą oschłą żoną, Robertą.
– Wszystko w porządku, mamo? – zapytał. Uważał, że okazywanie emocji w takiej chwili jest żenujące.
– Mama po prostu chce już to mieć za sobą – powiedział zniecierpliwiony David.
Joshua wsunąt dłonie do kieszeni i przygarbił plecy. W ogromnym domostwie panował chłód. Podszedł do kominka, w którym trzeszczały wielkie polana owinięte pędami bluszczu.
– Co oni tam robią? – powtórzyła matka, spoglądając w kierunku salonu.
Dobiegał stamtąd ściszony głos jej najmłodszego syna, Toma, wraz z wyraźnie akcentowanymi głoskami wymawianymi przez jak zwykle nieustępliwą teściową jego matki.
– Babcia chce, żeby Tom pokazał jej, jak ma się posługiwać telefonem komórkowym, który jej podarował -wyjaśnił Joshua.
– Teraz? Nie może z tym zaczekać? – Broda owdowiałej kobiety zadrżała boleśnie.
– Dopijają drinki, Antoinette – powiedziała Roberta z pełnym dezaprobaty sapnięciem. – Choć nie jestem przekonana, czy Tom z jego przeszłością powinien pić alkohol.
Antoinette najeżyła się i podeszła do okna.
– Myślę, że dziś jest dzień szczególny, więc Tom ma prawo napić się tego, na co ma ochotę – odparła z naciskiem.
Roberta zacisnęła wargi i wywróciła oczami, spoglądając na męża. Niesłusznie liczyła na to, że jej teściowa tego nie zauważy. Antoinette patrzyła, jak synowa poprawia przed lustrem zdobny w pióra, pretensjonalny stroik na głowę, i zastanawiała się, dlaczego jej syn postanowił poślubić kobietę o kościach policzkowych tak ostrych, że można by nimi ciąć łupki.
Wreszcie Tom wytoczył się do holu wraz z babcią, która upychała komórkę w torebce. Tom serdecznie uśmiechnąt się do matki i Antoinette natychmiast poczuła się odrobinę lepiej. Jej najmłodszy syn potrafił podnieść ją na duchu lub wpędzić w przygnębienie w zależności od tego, w jakim był nastroju i stanie zdrowia. Lampka wina źle wpłynęła na jego formę. Mimo to Antoinette, zlekceważywszy głos rozsądku podpowiadający jej, że syn powinien się wystrzegać wszelkiego alkoholu, powróciła myślami do męża. Wspomniała, jak udało mu się zatelefonować do niej z bazy na zboczu Annapurny, by zapytać o samopoczucie Toma po szczególnie trudnym zerwaniu z dziewczyną. Znowu poczuła wzbierające w oczach łzy i wyjęła z kieszeni chusteczkę. George był bardzo dobrym człowiekiem.
– Chyba nie włączyliście ogrzewania, co? – krzyknęła oskarżydelskim tonem starsza lady Frampton. – Ja nigdy nie pozwalałam na to, by w domu panował taki okropny ziąb!
Wystrojona w długą, czarną suknię, czarny kapelusz z szerokim rondem i etolę z norek Margaret Frampton wyglądała jak w przebraniu na Hallowe-en, a nie jak osoba wybierająca się na nabożeństwo żałobne przed pogrzebem jedynego syna. Jej szyję, nadgarstki oraz uszy ozdabiały wspaniałe szafiry Framptonów, zakupione w roku 1868 w Indiach przez pierwszego lorda Framptona dla żony, Theodory. Później przekazywane były z pokolenia na pokolenie, aż trafiły w posiadanie George’a, który wypożyczył je matce, gdyż jego żona odmówiła paradowania w tak ekstrawaganckich, świadczących o bogactwie klejnotach. Seniorka rodu, nie mając tego typu obiekcji, nosiła tę biżuterię, gdy tylko nadarzała się okazja. Antoinette nie była pewna, czy pogrzeb syna jest odpowiednią okazją.
– Ogrzewanie jest włączone, Margaret, i we wszystkich kominkach pali się ogień. Myślę, że dom także pogrążył się w żałobie – odparła.
– Cóż za dziwaczny pomysł – żachnęła się Margaret.
– Myślę, że mama ma rację – wtrącił się Tom, zerkając przez okno. – Spójrz na tę mgłę. Tak jakby cała posiadłość opłakiwała zmarłego.
– Straciłam tylu bliskich, że nie potrafię nawet zliczyć – oznajmiła Margaret, wymijając Antoinette. -Lecz nie ma nic gorszego niż utrata syna. Jedynego syna. Chyba już nigdy nie dojdę do siebie. Ale można by się spodziewać przynajmniej tego, że dom będzie ogrzany!
Harris, stary kamerdyner, który służył w rodzinie od przeszło trzydziestu lat, otworzył drzwi frontowe i seniorka rodu wyszła na zewnątrz, w mgłę, otulając się etolą.
– Na litość boską, czy uda nam się dotrzeć do kościoła? – Przystanęła na najwyższym stopniu kamiennych schodów i omiotła wzrokiem okolicę. – Mgła jest gęsta jak owsianka.
– Ależ uda się nam, babciu – zapewnił ją Tom, biorąc pod rękę, by sprowadzić po schodach.
Ogromne dogi trwały nieruchome pod ciężarem smutku. Margaret utkwiła wzrok w trumnie i pomyślała, że za szybą karawanu wygląda ona nad wyraz samotnie. Napięte mięśnie szczęki starej damy rozluźniły się i jej broda zadrżała. Margaret wyprostowała się i zesztywniała, odwracając wzrok. Bólu nie dzieli się z innymi.
Szofer stanąt na baczność, a Tom pomógł babci wsiąść do jednego z bentleyów. Za nimi skwapliwie pospieszyła Roberta. Antoinette trzymała się z tyłu.
– Idź, Joshuo – powiedziała. – Tom i David pojadą ze mną.
Joshua usiadł na przednim siedzeniu. Można by się spodziewać, że śmierć jego ojca połączy te dwie pogrą-żone w żałobie kobiety, lecz wyglądało na to, że wciąż są do siebie wrogo nastawione. Słuchając gawędzących z tyłu żony i babki, zastanawiał się, czemu jego matka nie potrafi dogadać się z Margaret tak dobrze jak Roberta.
– Ta kobieta jest taka męcząca – poskarżyła się Antoinette, delikatnie ocierając oczy, podczas gdy samochody ruszyły po podjezdzie za karawanem, a następnie wyjechały przez żelazną bramę ozdobioną herbem rodziny przedstawiającym lwa i różę. – Czy mam na twarzy straszliwe plamy? – spytała, zwracając się do Toma.
– Wyglądasz odpowiednio, mamo. Gdybyś dziś wyglądała wytwornie, nie byłoby to stosowne.
– Chyba tak. Ale tam będą wszyscy.
– I po uroczystości wszyscy do nas zjadą – burknąt David z miejsca obok kierowcy. Nie miał najmniejszej ochoty na kontakt z ludźmi.
– Myślę, że po nabożeństwie żałobnym będziemy potrzebować czegoś mocniejszego. – Poklepała dłoń Toma, żałując, że wspomniała o alkoholu. – Nawet ty. W taki dzień jak dzisiejszy.
– Przestań się o mnie martwić, mamo – roześmiał się Tom. – Kilka drinków mnie nie zabije.
– Wiem. Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Zastanawiam się, kto przyjdzie – dodała, zmieniając temat.
– Paraliżuje mnie myśl o rozmowach z tymi okropnymi ciotkami taty i z wszystkimi nudnymi krewnymi, których unikaliśmy przez wiele lat – wtrącił się David. -Nie jestem nastrojony towarzysko.
– To nie jest spotkanie towarzyskie – poprawiła go matka. – Ludzie po prostu chcą nam okazać współczucie.
Zasmucony David spojrzał za okno. Gdy jechali wąską drogą do miasta Fairfield, przesłonięte mgłą drzewa wzdłuż jezdni były niemal niewidoczne.
– Czy ludzie nie mogą się po prostu od nas odpieprzyć i wrócić po nabożeństwie do swoich domów? -spytał.
– Absolutnie nie. Grzeczność nakazuje zaprosić przyjaciół i krewnych waszego ojca, by po ceremonii przyszli do nas do domu. To podniesie nas na duchu.
– Wspaniale – mruknąt David posępnie. – Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego sposobu na pogodzenie się ze śmiercią ojca niż potańcówka z garstką dziady-gów.
Jego matka znów zaczęła popłakiwać.
– Nie utrudniaj mi tego, Davidzie.
David obejrzał się za siebie.
– Przepraszam, mamo – powiedział, łagodniejąc. -Nie chciałem cię zdenerwować. Po prostu nie mam ochoty bawić się w uprzejmości, to wszystko.
– Nikt z nas nie ma na to ochoty, kochanie.
– Chcę teraz bez przeszkód pogrążyć się w smutku.
– Królestwo za papierosa – powiedział Tom. – Myślisz, że znajdę chwilkę, by wypalić chociaż jednego?
Samochód zajechał przed średniowieczny kościół pod wezwaniem Świętego Piotra. Szofer otworzył drzwi z tyłu i Antoinette zaczekała, aż Tom obszedł samochód i pomógł jej wysiąść. Nogi miała słabe i niepewne. Widziała, jak jej teściowa idzie ścieżką wyłożoną kamieniami w stronę wejścia do kościoła, gdzie uroczyście powitali ją dwaj kuzyni George’a. Ona nigdy nie płacze na oczach ludzi, pomyślała Antoinette z goryczą. Tak naprawdę wątpiła, czy teściowa kiedykolwiek płakała w samotności. Margaret uważała, że okazywanie uczuć jest w bardzo złym guście, i zadzierała arystokratycznego nosa przed młodymi ludźmi, dla których skomlenie, wylewanie łez i zawodzenie nad swym losem było czymś normalnym. Potępiała ich, że sobie na to pozwalają, i czerpała wielką satysfakcję z pouczania swoich wnuków, którym powtarzała, że za jej czasów ludzie mieli więcej godności. Antoinette wiedziała, że Margaret pogardza nią za bezustanne pochlipywanie, ale nie mogła się powstrzymać nawet po to, by zadowolić teściową. Zanim jednak wysiadła z samochodu, otarła oczy i westchnęła głęboko; stara lady Frampton nie znosiła publicznego obnoszenia się z emocjami.
Antoinette podążyła ścieżką, mając po obu stronach synów. Myślała o tym, że George byłby dumny ze swoich chłopców. Tom, taki przystojny i dziki, odziedziczył po ojcu gęste blond włosy i jasnoniebieskie oczy oraz David, który w niczym nie przypominał ojca, ale był wysoki i pełen magnetyzmu i doskonale się nadawał do noszenia tytułu po ojcu oraz do zajmowania się posiadłością. Idący przodem Joshua zniknąt już w kościele wraz z Robertą. Ich średni syn, odznaczający się bystrością i ambicją, wyrobił sobie nazwisko w City i doszedł do wielkich pieniędzy. George szanował jego karierę, choć nie rozumiał, dlaczego syn wybrał taki nudny zawód. Sam należał do ludzi kochających naturę i dzikie krajobrazy; wybetonowana nawierzchnia Square Mile* źle wpływała na jego nastrój.

* City of London czasem nazywane bywa Square Mile (Mila Kwadratowa – bo taką powierzchnię w przybliżeniu zajmuje). Skupia się tam większość działalności handlowo-bankowo-ubezpieczeniowej Wielkiej Brytanii (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Antoinette omiotła wzrokiem kamienne mury kościoła i wspomniała liczne szczęśliwe wydarzenia związane z tym miejscem: chrzciny chłopców, ślub Joshui, chrzciny jego córeczki Amber – zaledwie rok temu. Antoinette nie spodziewała się, że przybędzie tu w takim celu; w każdym razie przynajmniej nie przez najbliższe trzy dekady. Wszak George miał zaledwie pięćdziesiąt osiem lat.
Pozdrowiła kuzynów George’a i jako że dotarła ostatnia, weszła do kościoła za nimi. Wewnątrz było duszno od rozgrzanych ciał i rozlicznych woni. Na szerokich parapetach migotały świece, a okazałe wiązanki z wiosennych kwiatów napełniały kościół zapachem lilii, frezji i narcyzów. Wielebny Morley powitał ją pełnym współczucia uśmiechem. Ująt jej rękę w swoje miękkie i pulchne dłonie i mamrotał słowa pociechy, chociaż Antoinette ich nie słyszała, ponieważ ze zdenerwowania brzęczało jej w uszach, jakby ktoś fałszował na skrzypcach. Powstrzymała napływające do oczu łzy i powróciła myślami do jego wizyty w domu zaraz po tym, jak usłyszała okropną wiadomość. Gdybyż mogła się cofnąć w czasie…
Miała wrażenie, że każda chwila w ciągu ostatnich dziesięciu dni prowadziła do tego zakończenia. Było tak wiele do zrobienia. David i Tom polecieli do Szwajcarii, aby przywieźć ciało ojca. Joshua i Roberta zajęli się organizowaniem pogrzebu. Antoinette osobiście zadbała o kwiaty, nie wierząc, że pochodząca z Londynu synowa potrafi odróżnić bez od lilii. Siostra Antoinette, Rosamunde, pomogła w wyborze psalmów. Wreszcie nadszedł ów dzień i Antoinette poczuła się tak, jakby wkraczała w inne życie; życie bez George’a. Chwyciła ramię Toma i niepewnym krokiem weszła do nawy bocznej. Mijając współwiernych, słyszała, jak cichną ich szepty. Nie śmiała spojrzeć zebranym w oczy, obawiając się, że na widok ich współczucia znów się wzruszy.
Podczas gdy Tom witał się z ciotkami ich ojca, David posadził matkę w pierwszej ławce. Zerknąt na zgromadzonych, rozpoznawał większość twarzy – krewni i przyjaciele, wszyscy ubrani na czarno i jednako zasmuceni. Raptem pośród tych szarych, pobladłych obliczy dojrzał jedną pogodną twarz wyróżniającą się niczym pokryta rosą dojrzała brzoskwinia na zimowym drzewie. Z twarzy owej spoglądały prosto na niego zadziwiające, pełne zrozumienia, szare oczy. Przeszyty ich spojrzeniem, odwrócił wzrok. Zdążył zauważyć opadającą na ramiona kaskadę niesfornych, jasnych loków i gładką, kremową cerę. Serce Davida zamarło. Czuł się tak, jakby w jego mrocznej duszy ktoś nagle zapalił światło. Nie wypadało się uśmiechać, ale miał na to wielką ochotę. Pozwolił sobie na pełen rezygnacji półuśmiech, a ona odpowiedziała mu tym samym, milcząco okazując współczucie z powodu straty ojca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *