Urocza, pełna humoru i nieoczekiwanych zdarzeń powieść, która podbije wasze serca. Zapnijcie pasy i przygotujcie się na niezapomnianą podróż do Paryża, gdzie Hannah odkryje, że czasem trzeba pojechać w złym kierunku, by znaleźć wszystko, czego się szukało…
Być może czasem trzeba pojechać w złym kierunku, by znaleźć wszystko, czego się szukało…
Kiedy Hannah i jej chłopak Simon wsiadają do pociągu z zaledwie kilkoma sekundami zapasu, są pewni, że zdążą do Amsterdamu na ślub jego siostry. Nie wiedzą jednak, że w środku nocy pociąg ma zostać rozdzielony. A kiedy to następuje, tylko połowa składu kontynuuje trasę do Holandii. Druga połowa – ta, w której znajduje się Hannah – jedzie w zupełnie innym kierunku, do Paryża.
Pozostawiona bez bagażu, biletu, telefonu komórkowego i nadziei na dotarcie na wesele na czas, kobieta nie ma innego wyboru, jak tylko spędzić kilka godzin w Paryżu w oczekiwaniu na kolejny pociąg. Jednak gorsze od samotnego utknięcia w obcym mieście jest utknięcie w nim z Léo – przystojnym, ale irytującym Francuzem, który obwinia swoją towarzyszkę niedoli za ten niechciany objazd.
Dlaczego więc im dłużej Hannah podziwia wspaniałe widoki i dźwięki Paryża – i im więcej czasu spędza z coraz bardziej intrygującym mężczyzną – tym bardziej zaczyna kwestionować bezpieczne i uporządkowane życie, które zbudowała dla siebie w Londynie?
Ożywcza, urocza i cudownie eskapistyczna.
– BETH O’LEARY
Cudownie wciągająca opowieść o miłości i odkrywaniu siebie.
– MIKE GAYLE
Urocza, romantyczna książka, która rozbudziła we mnie apetyt na croissanty!
– SOPHIE COUSENS
Te wspaniałe opisy sprawiły, że miałam ochotę wsiąść w pierwszy popandemiczny pociąg do Paryża!
– KATE EBERLEN
Cudowna lektura, przy której zatęsknisz za wyjazdem do Paryża!
– NINA POTTELL
Magiczna współczesna historia miłosna, która sprawiła, że znowu zakochałam się po uszy w Paryżu!
– HELLY ACTON
Ożywcza i zabawna, idealne remedium na ciemne zimowe wieczory!
– ZOE FOLBIGG
Urzekająca, romantyczna historia, która dostarcza mnóstwo radości. Bo kto by nie chciał uciec na chwilę do Paryża!
– LAURA PEARSON
Ożywcza i romantyczna. Powieść ku pokrzepieniu serc w najlepszym wydaniu.
– NICOLA GILL
Randka w Paryżu
Przekład: Aleksandra Weksej
Wydawnictwo Kobiece
Premiera: 6 marca 2024
ROZDZIAŁ 1
Do odjazdu pociągu zostało zaledwie kilka minut, a ja wbiegałam po schodach na stację Venezia Santa Lucia, usiłując nadążyć za Simonem, który był już parę metrów przede mną i właśnie pokonywał szklane drzwi prowadzące na dworzec.
– Chodź, Hannah! – krzyknął i zniknął mi z pola widzenia.
Jęknęłam pod nosem, przedzierając się zygzakiem przez grupę jakichś stu pięćdziesięciu turystów, którzy uznali, że to doskonałe miejsce, aby rozłożyć się z mapami.
– Przepraszam – powiedziałam, po czym przepchnęłam się między nimi zdyszana, z sercem łomoczącym w piersi. W żadnym wypadku nie mogliśmy się spóźnić na pociąg, skutki byłyby opłakane.
Na ostatnich stopniach przyspieszyłam, a po plecach spłynęły mi krople potu – zaczął przesiąkać przez cienką bawełnianą koszulkę i zbierać się za paskiem dżinsów, których włożenia gorzko teraz pożałowałam; temperatura powietrza sięgała trzydziestu stopni. Pomyślałam, że będę sprytna – w środku nocy w pociągu na pewno zrobi się lodowato, więc ubrałam się cieplej, co teraz, gdy lipcowe słońce świeciło mi prosto na głowę, okazało się nie najszczęśliwszym wyborem.
Wpadłam do środka, usiłując trzymać tempo, a jasne włosy Si mignęły mi gdzieś z przodu. Moja walizka, która najwyraźniej nie była przystosowana do wykonywania skrętów przy dużej prędkości, albo przewracała się na bok, albo obijała mi się boleśnie o kostkę. Czułam się tak, jakby cały urok Wenecji ulotnił się w chwili, w której przebiegłam przez drzwi prowadzące na stację. Nie słyszałam już trąbiących do siebie taksówek wodnych i nie mogłam fotografować refleksów słońca zachodzącego nad Canal Grande. W zamian za to otaczał mnie nieustający gwar, zbyt głośne komunikaty wypowiadane gorączkowo po włosku i lamenty zgrzanych, zmęczonych dzieci. Byłam rozczarowana tym, że moje wspomnienia z pięknej Wenecji mogą zostać skażone obrazem tego chaotycznego, jaskrawo oświetlonego, betonowego dworca.
– Zwalniasz! – krzyknął Si przez ramię.
Zaczekał, aż go dogonię, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Musiałam wyglądać idiotycznie w kardiganie powiewającym za mną niczym peleryna superbohaterki, kiedy mój chłopak ciągnął mnie bezceremonialnie przez halę. Nigdy nie przebierałam stopami tak szybko jak wtedy, gdy kluczyliśmy między ludźmi, mijając przerażająco długie kolejki do automatów z biletami, bo Si był na szczęście dość przewidujący, by wydrukować nasze, jeszcze zanim wyjechaliśmy z Londynu.
– Dobra. Który peron? – wydyszał, upuszczając torbę i zatrzymując się tak nagle, że potknęłam się o tył jego buta i o mało co nie przeleciałam obok.
W głębi duszy chciałam rzucić już to wszystko w cholerę i się poddać. Moglibyśmy spędzić kolejny leniwy wieczór w Wenecji, zjeść kolację i wybrać się na nocny spacer po romantycznych uliczkach Cannaregio, jedynej części miasta, której nie mieliśmy czasu porządnie zwiedzić. To znaczy moglibyśmy, gdyby Catherine, siostra Si, nie wychodziła za mąż następnego popołudnia w Amsterdamie. Nigdy by nam nie wybaczyła, gdybyśmy się spóźnili albo – co gorsza – wcale nie dotarli.
Oparłam ręce na biodrach, oddychając ciężko, i spojrzałam na Si, który ze skupieniem analizował tablicę odjazdów i mamrotał pod nosem: „Roma Termini, Milano Centrale, Verona Porta Nuova”. Zaskoczyła mnie jego doskonała wymowa włoskich nazw stacji – nie miałam pojęcia, że ma taki talent do języków.
– Amsterdam, peron piąty – powiedział, po czym rzucił mi wymowne spojrzenie i złapał mnie za rękę. – Chodź, Hannah. Jeszcze może nam się udać.
Ruszyliśmy pędem, mijając bar Relax and Caffè, którego nazwa z pewnością miała być dowcipna. Za przykładem Si biegłam przez tłum zygzakiem, tak by uniknąć podstępnych kółek miniwalizek, które czaiły się na nas za każdym zakrętem.
– Już prawie jesteśmy! – krzyknął i wskazał coś przed nami.
Nasz pociąg, wymalowany patriotycznie w barwy włoskiej flagi, stał na szynach, lśniący i nieruchomy, z drzwiami otwartymi tak, jakby chciał z nas zadrwić: moglibyście zdążyć, ale czy zdążycie? Si sięgnął nade mną, wyrwał z mojej zaciśniętej pięści rączkę walizki i popędził przodem, trzymając oba bagaże w powietrzu. Usiłując złapać oddech pomimo przeraźliwej kolki, która właśnie mnie dopadła, pochyliłam się naprzód jak sprinterka dobiegająca do mety.
Rozległ się gwizdek.
– Cholera! – zawołał Si. – Czekajcie! – wrzasnął do konduktora.
Dopadliśmy do najbliższego wagonu. Si wrzucił nasze walizki do środka i wepchnął mnie po stopniach za nimi. Obróciłam się, żeby sprawdzić, czy jest ze mną, i aż się skrzywiłam, kiedy drzwi zatrzasnęły się na nim, a potem odskoczyły na boki, gdy wdarł się siłą do środka, i wreszcie zamknęły się na dobre. Pociąg niemal natychmiast ruszył, z początku trochę szarpiąc, a potem już płynnie przyspieszył i wyśliznął się z zacienionej stacji.
– Wszystko okej? – spytał Si i dłonią otarł pot z czoła.
– Chyba tak – odpowiedziałam bez tchu, rozmasowując prawy bok.
Ściągnęłam kardigan, zawiązałam go sobie w talii, a potem oparłam się o ścianę, zbyt wyczerpana, by przejąć się tym, że dysza gaśnicy wbija mi się w kręgosłup. Gdy wyciągnęłam ręce przed siebie, w złocistym świetle przesączającym się przez szyby zauważyłam, jak bardzo jestem opalona po paru dniach na weneckim słońcu. Moje włoski, zwykle ciemnobrązowe, wyglądały jak muśnięte blondem. Teraz po obu stronach pociągu widać już było lagunę: prywatne taksówki wodne mknęły rozpędzone po tafli, prawdopodobnie na lotnisko i z powrotem. Taka przejażdżka kosztuje fortunę, więc pewnie nie trzeba dodawać, że przez cały pobyt tylko spoglądałam na nie zazdrośnie z kolejki do wodnego autobusu ciągnącej się w nieskończoność.
Si się schylił, rozpiął swoją torbę, a potem zagłębił w niej rękę i zamaszystym ruchem wyciągnął nasze bilety.
– Przynajmniej jedno z nas jest zorganizowane – powiedział, śmiejąc się do siebie. – Poważnie, Hannah. Co ty byś beze mnie zrobiła, co?
– Myślę, że jakoś bym sobie poradziła – wymamrotałam pod nosem. Nie byłam w nastroju na wysłuchiwanie dowcipkowania o tym, jaka to jestem bezużyteczna.
Usłyszał moje słowa i przechylił głowę ze sceptyczną miną.
– Jeśli sądzić po ostatniej godzinie, to nie byłbym tego taki pewien.
Tak jakbym specjalnie zostawiła portmonetkę na ladzie w tym uroczym sklepiku z pamiątkami niedaleko naszego hotelu. Uświadomiłam to sobie dopiero w chwili, gdy chciałam zapłacić za bilety na autobus wodny, i oczywiście musieliśmy prędko wracać, gnając przez tłumy ludzi i unikając stłoczonych turystów z wypchanymi nerkami, którzy snuli się w żółwim tempie po brukowanych uliczkach. Śliczna, ciemnowłosa miejscowa dziewczyna wyciągnęła portmonetkę spod lady i podała mi ją z promiennym uśmiechem. Kiedy dobiegliśmy z powrotem na przystanek autobusowy, kolejka była już cztery razy dłuższa. Zasugerowałam, żebyśmy wygrzebali ostatnie euro, jakie nam zostały, i szarpnęli się na prywatną taksówkę, ale Si kategorycznie odmówił ze względu na skandaliczne ceny. Biorąc pod uwagę, ile pieniędzy już i tak musiał wydać na tę wycieczkę, pomyślałam, że to dziwny moment na postawienie granicy.
Teraz wstał i zmierzwił mi włosy.
– Zdążyliśmy, to najważniejsze – powiedział.
Pokiwałam głową, a potem złapałam swoją walizkę i przez chwilę szarpałam się z rączką, usiłując ją wydłużyć, aż przycięłam sobie palec. Skrzywiłam się i zaczęłam go ssać, żeby stłumić ból. Si, który nic nie zauważył, uderzył nasadą dłoni w przycisk, żeby otworzyć drzwi do następnego wagonu. Ruszyłam za nim jak leming, przy czym co chwilę następowałam komuś na palce i musiałam potem gęsto przepraszać.
– No to jesteśmy – zaćwierkał Si, a następnie zatrzymał się przed kuszetką pierwszej klasy, którą zarezerwował dla nas w ramach atrakcji.
Stanęłam, a on otworzył drzwi.
– O – rzucił.
Zajrzałam mu przez ramię. W środku znajdowała się już jakaś rodzina, para z małym chłopcem – ich rzeczy leżały porozrzucane po całym przedziale, a na podłodze piętrzył się bezładny stos porozrzucanych zabawek.
– Przepraszam, ale to jest nasza kuszetka – oznajmił Si, po czym pokazał mężczyźnie nasze bilety i zaborczym gestem upuścił swoją torbę na podłogę. – Widzi pan? Kuszetka numer cztery, wagon H. Może wasza jest gdzieś dalej?
Mężczyzna odwrócił się i powiedział coś po francusku do kobiety, która siedziała na górnym łóżku z nogami zwieszonymi przez krawędź. Na głowie miała jeden z tych gładkich, lśniących, idealnie symetrycznych bobów, które kończą się tuż powyżej linii podbródka, a ja na ten widok instynktownie dotknęłam swoich loków, które pod wpływem upału całe się zwichrzyły i napuszyły. Staliśmy oboje skrępowani, czekając, aż zwrócą na nas uwagę. Głupio mi było z powodu chłopczyka, który chował się teraz nieśmiało za nogami taty, ale pomyślałam, że przecież nie zostaną całkiem bez przedziału, po prostu weszli do niewłaściwego.
Po długim szperaniu w dokumentach i pełnej irytacji wymianie zdań, zbyt szybkiej, bym mogła cokolwiek zrozumieć, mężczyzna pokazał Simonowi jakąś kartkę. Spojrzeliśmy na nią oboje – ich bilet wyglądał identycznie jak nasz: 19.20, z Wenecji do Amsterdamu, wagon H, przedział 4.
– Na litość boską! – syknął Si.
Najwyraźniej doszło do podwójnej rezerwacji. Oni mieli dziecko, więc oczywiście powinni zostać w przedziale. Tyle tylko że, jak niedawno odkryłam, Si nie znosił przegrywać, pod żadnym względem. Rok spędzony razem to w zasadzie nie tak długo, więc dopiero zaczynaliśmy dowiadywać się o sobie wielu rzeczy, zwłaszcza teraz, gdy zamieszkaliśmy razem.
– W takim razie może poszukamy kierownika pociągu? – zaproponował Si, nie ustępując pola.
– Jak pan sobie życzy – odparł Francuz i wzruszył ramionami.
Wycofałam się na korytarz.
– Chodź, Si. Zostawmy to.
W końcu Si się poddał i wyszedł za mną, ale skierował się prosto do pierwszej napotkanej członkini obsługi. Chciał złożyć oficjalną skargę, co jej oznajmił. Ona wyjaśniła (ku jego rosnącej irytacji), że na pokładzie pociągu nie da się nic zrobić i że po przyjeździe do Amsterdamu będziemy musieli podejść do kasy biletowej. Mimo że po drodze Si nakrzyczał jeszcze na kobietę rozdającą napoje z wózka, w końcu znaleźliśmy się na ciasnych, twardych jak kamień siedzeniach kilka wagonów dalej, w klasie standardowej. Si kipiał ze złości, chociaż udawał, że wcale tak nie jest.
– Będzie nam tu dobrze – powiedział, usiłując wcisnąć swoją torbę na półkę pod sufitem, by następnie wkopać ją pod nasze siedzenia, gdy wreszcie dotarło do niego, że na górze się nie zmieści.
Przesunęłam kolana, żeby go przepuścić. Zostawiłam mu siedzenie przy oknie, bo kiedyś już jechałam z nim pociągiem i pamiętałam, jak narzekał na ludzi, którzy „bez przerwy” szturchali go w ramię. Poza tym wiedziałam, że kiedy już się umości, zaśnie w mgnieniu oka – będzie mu wygodniej, jeśli oprze się o szybę. Jedyny kłopot polegał na tym, że utknęłam tu teraz na kolejne piętnaście godzin i nie mogłam nawet powyglądać przez okno ani spędzić tego czasu na robieniu rozmazanych zdjęć krajobrazu. Przesunęłam palcami w górę i w dół po pasku od aparatu, który od kilku dni miałam niemal na stałe zawieszony na szyi, i zaczęłam się zastanawiać, czy w Amsterdamie będę miała czas, żeby wypstrykać pół filmu jeszcze przed ślubem.
– Przepraszam cię za to, Han – odezwał się Si z zakłopotaną miną. – Spieprzyłem sprawę. – Wziął mnie za rękę i pogładził skórę między moim kciukiem a palcem wskazującym. – To miała być specjalna atrakcja. W końcu tylko raz w życiu kończysz trzydzieści lat, prawda?
Obróciłam kolana w jego stronę i ujęłam jego twarz w dłonie.
– Nic się nie stało, Si. Naprawdę. Świetnie się bawię.
– A miałem to wszystko tak dobrze zaplanowane – ciągnął. – Na TripAdvisorze zachwalali kuszetki pierwszej klasy, pisali, że są przytulne i romantyczne. Gdyby nie to, kupiłbym nam bilety na samolot.
– Jest romantycznie – zapewniłam. – A jedna noc poza łóżkiem to tylko kolejny element przygody.
– Przygoda to nie do końca to, o co mi chodziło – powiedział, po czym oparł łokieć o półkę pod oknem i ścisnął nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym.
Widziałam, że nie może pogodzić się z tym, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Witaj w moim świecie, pomyślałam.
– Spróbuj się odprężyć – poradziłam, wachlując się ręką, bo już mi się robiło gorąco.
– I co, nie ma tu nawet klimatyzacji? – mruknął, a potem otarł pot znad górnej wargi o rękawek koszulki.
– Jeśli tak, to w kuszetce prawdopodobnie też by nie było – próbowałam przekonywać, a potem wyciągnęłam książkę, bo uznałam, że lepiej dać mu chwilę, żeby się spokojnie powściekał.
Byłam w połowie Zaginionej dziewczyny, którą pożyczyła mi moja przyjaciółka Ellie – podobno jako jedyna z jej znajomych jeszcze tego nie czytałam. Pomimo psychotycznych skłonności głównej bohaterki wizja porzucenia dotychczasowego życia i stworzenia siebie od nowa wydawała mi się niezwykle pociągająca. Myślałam sobie, że ja też – choć na znacznie mniejszą skalę – zmieniłam się w kogoś innego, kiedy poznałam Si. Stałam się bardziej opanowaną i ułożoną wersją samej siebie. Dziewczyną, na jaką według mnie zasługiwał i którą – jak zawsze podejrzewałam – mogłam być, gdybym tylko poznała odpowiednią osobę. A jeśli sądzić po tym, co odkryłam w Wenecji, chyba mi się udało. Przygryzłam wargę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, i spróbowałam usadowić się wygodniej, po czym oparłam głowę o ramię Si.
– Muszę do łazienki – szepnął mi do ucha po jakimś czasie, głaszcząc mnie po udzie. – Przepraszam, skarbie.
Wyprostowałam się na siedzeniu i stłumiłam ziewnięcie.
– Która jest godzina?
Si spojrzał na zegarek.
– Dziesięć po dziesiątej.
Czyli jeszcze tylko nieco ponad dwanaście godzin. Pełen dzień roboczy i pół kolejnego. Szyja mnie bolała i czułam rozpaczliwą potrzebę rozciągnięcia całego ciała, zaśnięcia na plecach z nogami rozpostartymi na kształt rozgwiazdy. Kiedy wstałam, żeby go przepuścić, zachwiałam się lekko.
– Zaraz wracam – powiedział i ruszył między rzędami siedzeń.
Patrzyłam, jak odchodzi, i nie mogłam się nadziwić, że nawet w takich okolicznościach wygląda schludnie i elegancko w swojej turkusowej koszulce polo i prostych granatowych dżinsach. W wieku trzydziestu trzech lat miał włosy tej samej naturalnie miodowej barwy, co w wieku pięciu, a to niestety oznaczało, że wciąż wyglądał bardzo młodo. Na przykład niedawno w Marksie & Spencerze poproszono go o dowód, co mnie nie zdarzyło się już od ponad dekady. Co gorsza, w tygodniu poprzedzającym nasz wyjazd, kiedy któregoś ranka się czesałam i upinałam swoją nierówną grzywkę na boku, tak dla odmiany, zobaczyłam go jasno i wyraźnie – mój pierwszy siwy włos. Jak to możliwe, skoro dosłownie przed chwilą przekroczyłam trzydziestkę? Natychmiast dopadły mnie czarne myśli o nadchodzącej nieuchronnie śmierci (która teraz zdawała się bliżej niż kiedykolwiek) i o tym, że nie osiągnęłam połowy rzeczy, które sobie wyznaczyłam. Nie mogłam nawet zrzucić winy na geny – mama miała już pięćdziesiąt siedem lat, a nigdy nie widziałam ani śladu siwizny w jej cienkich włosach barwy ciemnego blondu. Co do taty, nie miałam pojęcia, czy osiwiał, czy nie. Kiedyś miał włosy ciemne, jak moje, i równie oliwkową cerę. Był też niski i krępy – tak jak ja sama siebie postrzegałam – więc może również jego powinnam obarczyć winą za siwiznę. Czemu nie, skoro nie było go w pobliżu, by mógł zaprotestować?
Usiadłam z powrotem i zaczęłam wypatrywać za oknem jakichkolwiek oznak życia, czegoś, co podpowiedziałoby mi, gdzie jesteśmy. Kiedy tak toczyliśmy się ze stukotem po torach, zupełnie straciłam orientację, w którym kraju się znajdujemy – czułam się tak, jakby pociąg mógł mnie zabrać gdziekolwiek, a ja po prostu bym mu na to pozwoliła. Za oknem tylko od czasu do czasu pojawiały się jakieś światła na horyzoncie, przypominające plamy żółtej farby na czarnym płótnie. Widziałam w szybie odbicie dwóch rozgadanych amerykańskich chłopców, którzy siedzieli po przeciwnej stronie przejścia – teraz obaj spali, oparci o rodziców, a oczy mieli zamknięte, choć nie do końca, bo między ich powiekami wciąż można było dostrzec błysk białek. Zaczęłam się zastanawiać, czy właśnie to czeka za parę lat mnie i Si: podróżowanie po Europie z dwójką dzieciaków na głowie. Przerywanie kłótni o słodycze i o to, kto grał dłużej na konsoli.
Komórka Si zabzyczała. To było niepodobne do niego, żeby ruszać się gdziekolwiek bez ukochanego telefonu, miedzianozłotego iPhone’a, który zdawał się wręcz przyspawany do jego ręki. Pomacałam stopą po podłodze, a potem znalazłam aparat w szczelinie między naszymi siedzeniami. U góry ekranu widniało powiadomienie, na które zerknęłam od niechcenia, zakładając, że to wiadomość od jego siostry, piszącej do niego non stop w tym ostatnim czasie przed ślubem. Odłożyłam telefon na rozkładany stolik.
Kiedy podniosłam wzrok, Si stał tuż obok.
– Przyniosłem nam coś do picia – powiedział.
– Super – odparłam, uśmiechając się do niego. To powinno ożywić atmosferę.
Przecisnął się przed moimi kolanami, opadł na swoje siedzenie i podniósł telefon.
– O – mruknął. – Myślałem, że zabrałem go ze sobą.
Spojrzał na ekran.
– Dostałeś wiadomość – oznajmiłam.
– Tak?
Nacisnął guzik i prychnął.
– Od kogo to?
– Z pracy – rzucił, po czym wcisnął telefon do kieszeni.
– Chyba nie Dave? – spytałam, mając na myśli jego koszmarnego nowego szefa. Odkąd kilka miesięcy temu przyszedł do firmy, nie dawał Simonowi żyć i ciągle się go o coś czepiał. Albo próbował obarczyć winą za własne błędy.
– Nie, dzięki Bogu, to ostatnia osoba, o której chciałbym myśleć dziś wieczorem – powiedział Si i opuścił mój stolik z nieco większym impetem, niż było to konieczne. – Proszę. Załatwiłem ci wino.
Ochoczo odkręciłam butelkę i nalałam aromatycznego, rubinowego napoju do chwiejnego plastikowego kieliszka. Ach, te uroki podróży pociągiem. Si zrobił to samo z wodą gazowaną. Byłam z niego dumna, że tak dzielnie trzyma się postanowienia o niepiciu alkoholu, chociaż biorąc pod uwagę cały dzisiejszy stres, uznałam, że lepiej by mu zrobiła szklaneczka brandy. Dziwnie mi było z tym, że przestał pić, i z ulgą zauważyłam, że nie tylko ja mam takie odczucia – Ellie i jej chłopak John nie kryli zdumienia, kiedy dowiedzieli się o tym miesiąc temu przy okazji mojej urodzinowej kolacji, na którą przyszli z nadzieją, że wieczór jak zwykle przerodzi się w wesołe pijaństwo.
– Właśnie taki dźwięk lubię słyszeć, kiedy wchodzę do pomieszczenia – oświadczyła Ellie, która stanęła w drzwiach dokładnie w chwili, gdy wyciągałam korek z butelki prosecco. Obeszła stół, żeby mnie uściskać. – Wszystkiego najlepszego, Han.
Przytuliłam ją mocno, odwzajemniając uścisk.
– Dziękuję, że przyszliście.
– Masz, wstaw to do lodówki – powiedziała, mrugając porozumiewawczo, i wcisnęła mi do rąk butelkę wina.
Si i John przywędrowali za nią do kuchni, pogrążeni już w rozmowie o piłce nożnej. Podobno Arsenal nieźle sobie radził, co najwyraźniej ich obu bardzo cieszyło. Zaczęłam nazywać Simona niedzielnym fanem, bo wykazywał zainteresowanie swoją drużyną tylko wtedy, kiedy wygrywała. Poza tym miałam wrażenie, że udaje większe lub mniejsze zainteresowanie futbolem w zależności od tego, z kim akurat rozmawia. I pewnie nie należało go za to winić – czy nie wszyscy tak robimy: okazujemy większy lub mniejszy entuzjazm względem czegoś zależnie od tego, jak bardzo chcemy zostać zaakceptowani w grupie?
– Dobra. Napijmy się – zakomenderowałam, wręczając prosecco. – Ups, przepraszam, Si – zreflektowałam się, po czym wróciłam do lodówki po sok pomarańczowy i nalałam mu kieliszek. – Prawie o tobie zapomniałam.
Ellie zrobiła zdziwioną minę.
– Nie pijesz, Si?
Si przecisnął się obok mnie, a ja uśmiechnęłam się do niego instynktownie, kiedy położył mi dłonie na biodrach.
– Tak, przestałem pić – rzucił od niechcenia.
– Jak to, tak na stałe? – spytał John, który już trzymał swoje prosecco tak, jakby wyszło z mody.
– Chyba tak – odparł Si, wkładając fartuch. – W ramach dbania o zdrowie.
Ellie dziwnie na mnie spojrzała, a ja wzruszyłam ramionami. Nie wspominałam jej o tym wcześniej, bo podejrzewałam, że zacznie robić aferę, a poza tym sama nie za bardzo wiedziałam, jak jej to wyjaśnić, ponieważ Si wyskoczył z tym zupełnie niespodziewanie. Przedtem, jak tylko zamieszkaliśmy razem, spędzaliśmy przyjemne wieczory przy kieliszku wina, rozmawiając o tym, jak minął nam dzień, podczas gdy jedno z nas nakrywało do stołu, a drugie gotowało. Było to coś, czego wyczekiwałam popołudniami, kiedy siedziałam przykuta do biurka w pracy i usiłowałam zachować skupienie. Szansa, żebyśmy się razem odprężyli i żebym mogła zrzucić z siebie nagromadzoną w ciągu dnia frustrację. Teraz miałam poczucie, jakbyśmy troszkę się od siebie oddalili. Prawie co wieczór Si szedł prosto z pracy na siłownię, więc kiedy wracał do domu i mogliśmy zjeść razem kolację, byłam już wykończona i chciałam tylko położyć się do łóżka. Ale miało to też swoje zalety, bo dzięki temu ja też mniej piłam – picie samej nie było aż tak przyjemne, co uświadomiłam sobie w pełni dopiero w Wenecji. Któregoś ciepłego wieczoru siedzieliśmy na przepięknym brukowanym placu, a ja próbowałam rozkoszować się kieliszkiem zmrożonego białego wina z nutami brzoskwini, podczas gdy Si przez cały czas narzekał na wygórowaną cenę wody gazowanej.
Po niemiłosiernie rozwleczonej godzinie, podczas której pociąg sprawiał wrażenie, jakby właściwie stanął, czułam się rozpaczliwie wynudzona, ale ani trochę senna. Teraz wagony sunęły znowu naprzód, kołysząc nas rytmicznie z boku na bok. Wino pomogło mi na tyle, że poszłam po kolejne.
– Zabawmy się – zaproponowałam, przesuwając palcami po kolanie Si.
Wyjął z ucha jedną ze słuchawek i nachylił się do mnie tak, że dotknęliśmy się nosami.
– A co dokładnie chciałabyś zrobić?
W końcu zdecydowaliśmy się na obserwowanie ludzi i Si zaczął opowiadać wymyśloną historię życia wybranego przez nas pasażera, genialnie naśladując głos Davida Attenborough.
– Chłopak jedzie w odwiedziny do Holenderki, którą poznał na wakacjach na Bali, i chociaż wygląda na zadufanego w sobie, w rzeczywistości ma nerwy w strzępach, ponieważ obawia się, że dziewczyna go odrzuci, podobnie jak wszystkie inne przed nią – powiedział Si.
– Tak myślisz? – spytałam, bo taka ocena nadętego faceta z hipsterską brodą wydała mi się wątpliwa. – Wygląda na bardzo pewnego siebie.
– To tylko fasada – odparł z przekonaniem, po czym wyciągnął rękę i założył mi za ucho kosmyk długich włosów. – A ona – kiwnął głową w stronę wyraźnie zdenerwowanej kobiety, która wracała z wagonu restauracyjnego z butelką białego wina i plastikowym kieliszkiem – jedzie z wizytą do niedawno odnalezionej przyrodniej siostry, z którą skontaktowała się przez Facebooka. Przeraża ją myśl, że się nie polubią. Dlatego pije. Zanim noc dobiegnie końca, pójdzie po kolejną butelkę, zobaczysz.
Roześmiałam się.
– Masz dziwne pomysły.
Telefon Si zadzwonił, a on zaczął grzebać w kieszeni, żeby go wyciągnąć.
– Halo?
Mogłabym się założyć, że to Catherine.
Poruszył ustami: „To moja siostra”.
Wiedziałam. Mój słuch natychmiast dostroił się do przenikliwie wysokiego głosu, jakim zdawała szczegółową relację z ostatniej drobnej niedogodności, którą postanowiła obrócić w katastrofę. Po wielu latach spotykania się z przystojnymi, ale nudnymi znajomymi znajomych z Uniwersytetu w Durham (a przynajmniej tak mi to przedstawiła) na wyjeździe służbowym do Amsterdamu poznała obecnego narzeczonego Jaspera. Był dziesięć lat starszy od niej, pracował jako kurator sztuki (nadal nie do końca rozumiem, na czym to polega) i pochodził z bogatej holenderskiej rodziny, która podobno miała posiadłości na całym świecie. Chyba po raz pierwszy w życiu Catherine poczuła się tak mało pewna siebie, jak zwykli śmiertelnicy. Do nowej roli przygotowywała się jednak z wielką wprawą i razem z mamą Pauline przeobraziły się właściwie w Pippę i Carole Middleton na miarę swojego rodzinnego miasteczka Berkhamsted. Rzuciły się w wir przygotowań do ślubu z przerażającym zapałem – do tego stopnia, że zamówiły specjalne zaproszenia z jakiegoś salonu przy londyńskiej Mount Street oraz spersonalizowane pianki marshmallow na upominki dla gości, bo podobno właśnie tak zrobiła Pippa. A jeśli chodzi o suknię… cóż, nie okazałam się godna poznania szczegółów dotyczących sukni. Wiedziałam, że pochodzi z jakiegoś hiperdrogiego salonu przy New Bond Street, ale jej krój był owiany taką tajemnicą, że kiedy z czystej uprzejmości pytałam, jaki wybrała materiał lub odcień bieli albo czy będzie miała na głowie welon, Catherine robiła taki gest, jakby zasuwała sobie usta, i tym samym odsyłała mnie z powrotem do mojego miejsca w szeregu.
– A tata nie mógłby tego zrobić? – spytał Si ze znużeniem i przewrócił oczami, próbując mnie rozweselić.
Uśmiechnęłam się dla dodania mu otuchy, po czym otworzyłam książkę, żeby odwrócić uwagę od dźwięku głosu Catherine, który z każdą chwilą rozmowy stawał się coraz głośniejszy, w miarę jak wpadała w coraz większą histerię. Czy przygotowania do ślubu naprawdę muszą robić z człowiekiem takie rzeczy? Wzmagać wszystkie neurotyczne cechy, jakie tylko w sobie mamy?
– Nie, Hannah na pewno nie będzie miała nic przeciwko zakładaniu na serwetki obrączek – powiedział Si.
Otworzyłam szeroko oczy, próbując mu przekazać, że tego to już za wiele i że w końcu musi się jej postawić. Przydzielono mi już kilka zadań do wykonania, tak by najważniejszy ślub tego roku udał się idealnie, łącznie z wypisaniem ponad dwustu winietek na stół (Catherine uznała, że jako jedyna spośród jej znajomych mam wystarczająco ładny charakter pisma) i obwiązaniem łodyg każdego ze specjalnie zamawianych bukietów dla druhen wstążkami barwy magenty. Wszystkim byłoby znacznie łatwiej, gdyby panna młoda nie zwolniła hotelowej konsultantki ślubnej, ale kiedy ta ośmieliła się zasugerować, że kolory wybrane przez Catherine nie zgrywają się z wystrojem sali jadalnianej, nie było już odwrotu. Również Pauline nie wykazała się w tej sytuacji zdrowym rozsądkiem. Prawdę mówiąc, kiedy się słuchało, jak roztrząsają we dwie każdy drobiazg, można było pomyśleć, że jutrzejsza ceremonia będzie transmitowana na cały świat.
– Słuchaj, Cath – powiedział Si, rozmasowując sobie punkt między brwiami – zaraz będę musiał kończyć, dobrze? Jesteśmy w pociągu. O, właśnie zwalniamy, wjeżdżamy na jakąś stację. Możliwe, że będę musiał poprzesuwać jakieś torby czy coś.
Zmarszczyłam brwi z żartobliwą przyganą i kopnęłam go lekko w kostkę. Wcale się nie zatrzymywaliśmy – jeśli już, to pociąg raczej przyspieszał. Wychyliłam głowę w przejście między siedzeniami, żeby podejrzeć, co robią pozostali pasażerowie (głównie spali), i tylko połowicznie słuchałam Simona, który próbował uspokoić siostrę, mówiąc, że wszystko pójdzie gładko, ona będzie wyglądała pięknie, a Jasper będzie z niej dumny i że on sam już jest z niej dumny niezależnie od tego, co się wydarzy. Nawet dwaj mężczyźni, którzy siedzieli przed nami, wyglądali na rozbawionych – widziałam, jak obracają głowy, żeby zerknąć na nas przez szparę między siedzeniami, zapewne zaskoczeni dziwnym, chropawym tonem głosu, którym Si zwracał się wyłącznie do siostry i który był prawie o oktawę niższy od jego zwykłego brzmienia. Kiedy po raz pierwszy spotkałam się z Catherine, kilka miesięcy po tym, jak Simon i ja zostaliśmy parą, z początku założyłam, że nie będziemy miały ze sobą nic wspólnego. Była jedną z tych ładnych, bystrych, popularnych dziewczyn po prywatnej szkole i z tego, co się orientowałam, właściwie nigdy nie musiała się mierzyć z żadnymi trudnościami, przez co dysponowała ekstremalną pewnością siebie, o jakiej ja mogłam tylko pomarzyć. Ale okazało się, że kiedy nie opowiada o ślubach, wcale nie różni się ode mnie tak bardzo, jak wcześniej podejrzewałam. Połączyła nas miłość do wina i programów reality show, a ja zaczynałam sądzić, że to może być początek prawdziwej przyjaźni.
– Naprawdę muszę już kończyć, Cath. Dobrze? Do zobaczenia jutro, tak? – powiedział Si.
Rozłączył się i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Czy to źle, że poczuję ulgę, kiedy będzie już po wszystkim?
Próbowałam ostrożnie dobierać słowa.
– Rzeczywiście dostała lekkiej obsesji na punkcie kontroli.
– Dostała? Ona zawsze ją miała. Ślub jedynie to wzmocnił – powiedział, po czym oparł się z powrotem o siedzenie i wydał z siebie jęk frustracji.
– Chodź, przejrzyjmy twoje zdjęcia z Wenecji – zaproponowałam, podczas gdy pociąg toczył się dalej, a jakiś pasażer o niepotrzebnie podniesionym głosie właśnie postanowił zatelefonować, mimo że była już pierwsza w nocy. – To nas trochę ożywi.
Byłam zbyt zmęczona, żeby czytać książkę, ale zbyt rozbudzona, żeby zasnąć, przez co utknęłam w jakiejś koszmarnej, bezsennej próżni. Si podał mi swój telefon.
– Ale wiesz, nie są jakieś świetne, Han. Twoje będą o wiele lepsze.
– Wcale nie – zaprzeczyłam, choć wiedziałam, że prawdopodobnie będą.
Wyglądało na to, że wreszcie znalazłam coś, w czym byłam całkiem niezła, więc ostatnio rzadko ruszałam się z domu bez swojego ukochanego canona AE-1 z drugiej ręki. To był prezent gwiazdkowy od Si, a zarazem najbardziej przemyślany upominek, jaki kiedykolwiek od kogokolwiek dostałam.
Przejrzałam album Si, począwszy od zdjęcia, które zrobił mi tuż po przybyciu do Wenecji. Byliśmy wtedy na lotnisku i czekaliśmy w kolejce na autobus wodny. Ten jeden raz nie przejmowałam się tym, jak wyglądam: zrelaksowana, w odciętych dżinsowych szortach, klapkach i czarnej koszulce, z włosami jeszcze bardziej skręconymi niż zwykle z powodu wilgoci, z otwartym przewodnikiem w ręku i szerokim uśmiechem na twarzy, bo nie posiadałam się z radości, że tu jestem, w miejscu, o którego odwiedzeniu marzyłam od dzieciństwa, kiedy to mama pokazywała mi zdjęcia tutejszych zabytków i opowiadała o nich różne zmyślone historie. Dalej było selfie, które Si pstryknął nam przed Bazyliką Świętego Marka i które nie było zbyt dobrze wykadrowane, bo przy swoich stu dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu był dwadzieścia pięć centymetrów wyższy ode mnie, więc na wspólnym zdjęciu właściwie nie dało się nie uciąć albo czubka jego głowy, albo wszystkiego poniżej mojego nosa.
Kiedy wysyłałam mamie przez WhatsAppa kolaż ze zdjęć zrobionych przez Si w Pałacu Dożów, jego telefon zawibrował, a na ekran zaczęło wjeżdżać kolejne powiadomienie.
– Pokaż – rzucił, wyrywając mi telefon z ręki, i spojrzał na wyświetlacz. – Cholera ich weźmie – mruknął i cmoknął teatralnie. – Znowu praca.
– Czego tym razem chcą? – spytałam.
Chociaż w zasadzie nie było sensu, żeby odpowiadał. Nadal nie miałam pewności, czym zajmuje się na co dzień. Wiedziałam, że ma to coś wspólnego ze sprzedażą farmaceutyków i dlatego musi dużo podróżować, zatrzymywać się w tanich hotelach i robić prezentacje, a wystąpienia publiczne nie są dla niego najgorszą rzeczą na świecie.
– Nie będę tego czytał dla zasady – powiedział Si. – Jestem na wakacjach, prawda?
Spojrzałam na niego z wahaniem.
– Wszystko w porządku?
– Pewnie, że tak. – Zaśmiał się głucho. – Skończyłaś już ze zdjęciami, tak?
– Niezupełnie.
– Nie powinnaś patrzeć w telefon, gdzieś o tym czytałem. Niebieskie światło może ci zaburzyć cykl snu – stwierdził.
– I tak jest za głośno, żebym mogła zasnąć, więc co za różnica?
– Może włożysz sobie zatyczki?
– Zostawiłam je w Wenecji – powiedziałam, gdy przed oczami stanął mi obraz małych jaskrawozielonych wybawicielek leżących na stoliku nocnym w hotelu. Będę musiała załatwić sobie nowe, jak tylko dotrzemy do Amsterdamu.
– W każdym razie ja zamierzam się trochę przespać, nawet jeśli ty nie masz na to ochoty – oświadczył Si i wsunął telefon do kieszeni. – Bo inaczej jutro będę do niczego.
Odsunął się ode mnie i skulił przy oknie, zamknął oczy, a oddech zaczął mu się pogłębiać i wydłużać. Kiedy Si był zmęczony, zawsze zachowywał się wobec mnie szorstko, co zresztą sam przyznawał. Po kilku godzinach snu mu przejdzie. Ja tymczasem prawdopodobnie będę musiała radzić sobie na ślubie z konsekwencjami poważnego niedoboru snu. Już sobie wyobrażałam, że na weselu za szybko się upiję i zacznę opowiadać niestosowne dowcipy, a potem wdam się w jakąś pijacką awanturę. Niepokój wziął nade mną górę i zwielokrotnił mdlące poczucie niedopasowania, które czaiło się na dnie mojego żołądka. Pauline będzie rzucać za moimi plecami kąśliwe uwagi typu: „To nie jest jej świat, Simon. Ona nie potrafi się zachować na takim eleganckim wydarzeniu”. Bo Pauline konsekwentnie określała ślub córki jako „wydarzenie”, co w głębi duszy uważałam za niewiarygodnie irytujące.
Zaczęłam rozmasowywać szczękę palcami, żeby wprowadzić się w stan błogości sprzyjającej zaśnięciu, ale nie było to proste, bo dwoje ludzi siedzących kilka rzędów za nami szeptało tak głośno, że równie dobrze mogliby mówić normalnie, a jeszcze dalej ktoś z zapałem wyjadał czipsy prosto z paczki.
Telefon Simona znowu zabzyczał. Nie no, co jest? To mogła być tylko Catherine. Zbliżyłam palce do jego kieszeni i najostrożniej, jak tylko potrafiłam, wysunęłam z niej aparat. Zamierzałam go wyciszyć. Si ledwo co zasnął i ostatnie, czego teraz potrzebował, to żeby siostra zarzucała go gorączkowymi wiadomościami. Nie było sensu, żebyśmy oboje padali z nóg na ślubie.
Komórka zawibrowała po raz drugi, kiedy wstukiwałam hasło, które podał mi dawno temu: 1956, rok urodzenia jego mamy. U góry ekranu wyświetliła się wiadomość od nieznanego numeru.
Nie śpisz? To ja, Al.
Zmarszczyłam brwi. To był prawdopodobnie ktoś z pracy, chociaż Si nigdy nie wspominał o żadnym Alu, a jedyną Al, którą ja kojarzyłam, była Alison, jedna z druhen Catherine. To ona zorganizowała wieczór panieński, absurdalnie drogi wyjazd na weekend do Marbelli, z którego próbowałam się wymiksować, bo nie było mnie na niego stać, a poza tym nie znałam nikogo poza Catherine. Ale oczywiście pojechałam, głównie dlatego, że nie potrafiłam wymyślić dość dobrej wymówki. Z tego, co pamiętałam, Alison wydawała się całkiem miła, dopóki się nie spiła, nie pokłóciła z jakimś Hiszpanem, do którego uderzała przez cały wieczór, i nie zwymiotowała do basenu. Jeśli wiadomość pochodziła od niej, możliwe, że w ostatniej chwili nastąpił jakiś kryzys. Catherine pewnie miała mętlik w głowie.
Przewinęłam wątek. Z tego samego numeru zostało wysłanych więcej wiadomości.
To ja, możesz rozmawiać?
A jeszcze wcześniej:
Jestem na miejscu ślubu. Kiedy przyjeżdżasz?
Muszę z tobą pilnie porozmawiać.
Czyli to na pewno druhna Alison. Tak czy inaczej, wyciszyłam powiadomienia – niezależnie od tego, co się działo, dziś już niewiele mógłby z tym zrobić. Próbowałam wsunąć mu komórkę z powrotem do kieszeni, tak żeby go nie obudzić, ale wyśliznęła mi się z ręki i upadła na wykładzinę. Skrzywiłam się – oby się tylko nie zepsuła. Si byłby wściekły, gdyby do tego doszło. Poruszył się, a ja spojrzałam na niego nieśmiało. Powieki miał rozchylone, splótł dłonie i wyciągnął je nad głowę.
– Telefon ci wypadł – szepnęłam, dotykając go lekko w ramię.
Poklepał się po kieszeni, a potem pomacał między naszymi siedzeniami.
– Jest na podłodze – oznajmiłam teatralnym szeptem.
Na wpół przytomny, schylił się i zgarnął komórkę. Zauważyłam, że schował ją do dalszej kieszeni, po czym odwrócił się i znowu oparł głowę o okno. Dziwne, że wcześniej nie wspomniał o tamtych wiadomościach od Alison, ale na pewno istniało jakieś proste wyjaśnienie. Wiedział, że mam już dość ciągłych próśb Catherine – pewnie pomyślał, że nie będę chciała o tym słuchać, i tyle. Spytam go rano.
Zamknęłam oczy, zacisnęłam powieki. Si zaczął cicho chrapać. Co parę minut drzwi otwierały się z sykiem i zamykały, a ja słyszałam, jak grupa podrostków wyje ze śmiechu w sąsiednim wagonie. Przecież w tym pociągu musi być jakieś spokojniejsze miejsce! Może mogłabym przesiąść się na jakiś czas gdzie indziej? Zmiana otoczenia pewnie dobrze by mi zrobiła. Wciągnęłam swoją słomianą torebkę na kolana, uważając, żeby nie obudzić Si. Potem wstałam i rzuciłam kardigan na siedzenie. Nadal było niemiłosiernie gorąco, więc uznałam, że nie będę go potrzebowała. Moja walizka leżała na półce przy drzwiach – będzie jej tam dobrze, wrócę po nią rano. Zawahałam się na parę sekund i przebiegłam palcami po pasku od aparatu, zastanawiając się, czy nie powinnam zostawić jakiejś wiadomości. Ale nie będzie mnie tylko przez godzinę czy dwie, więc Si pewnie nawet nie zauważy, że zniknęłam. Potem omiotłam go ostatnim spojrzeniem i ruszyłam chwiejnie na przód pociągu.