Przejdź do treści

Zakłamane życie dorosłych

“Zakłamane życie dorosłych” Eleny Ferrante to książka jaką sobie wybrałam do czytania na ten długi weekend. Nie jest to przypadek, bo jak Wam kiedyś już tu pisałam, uważam, że twórczość tej autorki to jest taka odświętna, że trzeba mieć czas i spokojną głowę aby mieć przyjemność z tej lektury. To nie jest pospolite czytadełko do busa, bo tu nie chodzi o to co jest napisane, tylko jak.


Sama historia, jakby tak na nią spojrzeć w uproszczeniu, to jest banalna. Jest dziewczynka Giovanna, weszła w okres dojrzewania i wszystko co się powie bierze do siebie i wyolbrzymia, jak to w tym wieku zwykle się dzieje. Ponieważ chce ona poznać i zrozumieć samą siebie, to zaczyna grzebać w historiach rodzinnych, sądząc, że jest podobna do ciotki Vittorii nielubianej przez rodziców i przedstawianej jako zła i brzydka osoba. Giovanna chce oczywiście tą ciotkę zaraz poznać i przekonać się jak jest naprawdę. Dowiaduje się w ten sposób różnych rodzinnych tajemnic, o tym jak jej ojciec przegonił tej Vittorii (czyli swojej młodszej siostrze), chłopaka będącego żonatym i z trójką dzieci. Dokonanie tego uczynku przedstawiane jest w powieści jako okrutne i niewłaściwe oraz, że to niby ten ojciec-starszy brat źle zrobił chcąc uchronić siostrę przed byciem kochanką zioma, jaki grał na dwa fronty. Na tym zasadza się cały wielki konflikt rodzinny trwający latami więc sami widzicie, że motywy takie jak w romansach są na okrągło i na dziesiątą stronę przewałkowane.

Jednak to nie jest ani trochę tandetny romans, poprzez sposób jaki historia jest opisana. Tutaj się czuje prawdziwe emocje tych osób, ich motywację oraz sposób widzenia spraw. Można się z tym nie zgadzać, nie popierać ich czynów czy poglądów, ale żywcem wchodzi się w ich skórę i odczucia, czego w byle jakich powieściach nigdy się poczuć się nie da.

Co zwróciło moją uwagę także, to że jest pokazane tutaj bardzo dobitnie, że nastoletnie dziewczynki też mają seksualność, jaką chcą odkryć. Jak ich to ciągnie i frapuje, a jednocześnie przeraża. Ta młoda jest bardzo ciekawa odkrywania sekretów miłości i seksu. Głównie dlatego ją tak interesuje ta nielubiana ciotka, ewidentnie porypana, ale mająca wiedzę o romansach i seksie, paplająca do tego dziecka co popadnie jakby do rówieśniczki przy jednym kieliszku.

Jest tu oczywiście opisane zderzenie dwóch światów, normalnej kulturalnej rodziny i środowiska patusów, z jakiego ojciec głównej bohaterki wywodzi się, ale się odciął, bo jako jedyny chciał od życia czegoś więcej niż mieszkanie w ruderze o obsikanych ścianach, za co jest zresztą krytykowany i ukazywany jako zły. Ta kwestia najbardziej mi zgrzytała, bo nie kupuję takiego scenariusza, że ktoś wychowany w miłym domu z wyrozumiałymi i kochającymi rodzicami jacy do czegoś w życiu doszli pokonując bariery wynikające z urodzenia, nagle dostaje takiego wielkiego pociągu na krewnych patoli, tylko dlatego, że się poczuł częścią jakiejś wspólnoty. Może w jakimś stopniu uzasadnia to wiek dziewczynki, że była młoda i kompletnie naiwna oraz żądna wrażeń, ale i tak mi to słabo leży.

W każdym razie książka ogólnie super jak dla mnie.

Elena Ferrante
Zakłamane życie dorosłych
Przekład: Lucyna Rodziewicz-Doktór
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 2 września 2020
 
 

Zakłamane życie dorosłych


I

1.
Dwa lata przed tym, zanim mój ojciec nas zostawił, powiedział matce, że jestem bardzo brzydka. Wyszeptał to cicho, w mieszkaniu, które wspólnie kupili zaraz po ślubie, w dzielnicy Rione Alto, na końcu via San Giacomo dei Capri. Wszystko zastygło – neapolitańskie uliczki, zimne lutowe światło i te słowa. Tylko ja się wymknęłam i nadal przemykam przez wersy, które w zamyśle mają nadać mi jakąś historię, choć w rzeczywistości są niczym – niczym, co byłoby moje, co się naprawdę zaczęło albo naprawdę dokonało, lecz zwykłą gmatwaniną. I nikt, nawet ta, która pisze te słowa, nie wie, czy zawierają właściwy wątek opowieści, czy może stanowią jedynie kłębek bólu bez szans na odkupienie.

2.
Bardzo kochałam ojca, był człowiekiem niezwykle uprzejmym. Jego wytworne maniery pasowały do wątłej sylwetki, na której wszystkie ubrania wyglądały jak o numer za duże, co w moich oczach nadawało mu niezrównaną elegancję. Miał delikatne rysy twarzy i nic – ani zapadnięte oczy o długich rzęsach, ani nos o nienagannym kształcie, ani pełne usta – nie burzyło tej harmonii. Zawsze zwracał się do mnie wesoło, bez względu na to, w jakim on czy ja byliśmy humorze, i nigdy nie zamykał drzwi do swojego gabinetu – w którym nie odrywał oczu od książek – zanim nie skradł mi przynajmniej jednego uśmiechu. Radości dostarczały mu zwłaszcza moje włosy, nie potrafię jednak powiedzieć, kiedy zaczął je chwalić – może gdy miałam dwa albo trzy lata. Pamiętam za to z dzieciństwa takie oto rozmowy:
– Jakie masz piękne włosy, gęste, błyszczące. Dasz mi je?
– Nie, są moje.
– Nie bądź skąpa.
– Jeśli chcesz, mogę ci trochę pożyczyć.
– Wspaniale. I tak ich nie oddam.
– Masz swoje.
– Te, co mam, też są od ciebie.
– Nieprawda, kłamiesz.
– Sama sprawdź. Były takie śliczne, że nie mogłem się oprzeć i wziąłem sobie odrobinkę.
Sprawdzałam, ale dla zabawy, wiedziałam, że nie mógłby mi ukraść włosów. I śmiałam się, śmiałam do rozpuku. Potrafił rozbawić mnie bardziej niż mama.
Ciągle czegoś ode mnie chciał: a to ucha, a to nosa czy brody, mówił, że są tak doskonałe, że nie może bez nich żyć. Uwielbiałam jego głos, bez końca utwierdzał mnie w przekonaniu, że mnie potrzebuje.
Ale ojciec nie był taki dla wszystkich. Czasami, gdy coś bardzo leżało mu na sercu, nerwowo faszerował wyrafinowaną konwersację niekontrolowanymi emocjami. Innym razem ucinał dyskusję skąpymi i niezwykle syntetycznymi zdaniami, tak że nikt nie ośmielał się mu ripostować. Ci dwaj ojcowie bardzo różnili się od mojego ukochanego taty, a ich istnienie zaczęłam odkrywać w wieku siedmiu, może ośmiu lat, gdy przysłuchiwałam się jego rozmowom z przyjaciółmi i znajomymi, którzy spotykali się u nas w domu na burzliwych zebraniach poświęconych całkiem niezrozumiałym dla mnie problemom. Zazwyczaj siedziałam z mamą w kuchni i nie zwracałam uwagi na toczące się kilka metrów dalej kłótnie. Bywało jednak, że moja matka miała coś do zrobienia i zamykała się w swoim pokoju, ja zaś zostawałam sama na korytarzu i bawiłam się albo czytałam – najczęściej jednak czytałam, bo mój ojciec dużo czytał, mama też, a ja lubiłam ich naśladować. Nie przysłuchiwałam się rozmowom, zabawę lub lekturę przerywałam dopiero wtedy, gdy nagle zapadała cisza i rozlegał się obcy głos mojego ojca. Był władczy i nie dopuszczał obiekcji, czekałam więc tylko, aż zebranie dobiegnie końca i będę mogła sprawdzić, czy tata na powrót stał się miły i czuły.
Tamtego wieczoru, zanim wypowiedział feralne zdanie, dowiedział się o moich słabych ocenach w szkole. To było coś nowego. Od pierwszej klasy podstawówki świetnie się uczyłam i dopiero przez ostatnie dwa miesiące zaczęło mi iść gorzej. Ale moi rodzice przykładali wielką wagę do mojej edukacji, dlatego matka przy pierwszych słabych stopniach od razu się zaniepokoiła.
– Co się dzieje?
– Nie wiem.
– Musisz się uczyć.
– Uczę się.
– To o co chodzi?
– Jedne rzeczy zapamiętuję, innych nie.
– Ucz się tak długo, aż zapamiętasz wszystko.
Ślęczałam nad książkami, lecz oceny nadal nie były zadowalające. Tamtego popołudnia moja matka poszła porozmawiać z nauczycielami i wróciła bardzo rozczarowana. Nie skarciła mnie, rodzice nigdy mnie nie karcili. Powiedziała tylko: najbardziej niezadowolona jest nauczycielka matematyki, stwierdziła jednak, że jeszcze masz szansę. I wyszła do kuchni, żeby przygotować kolację. W tym czasie wrócił ojciec. Z pokoju słyszałam jedynie, jak matka zdaje mu relację ze skarg nauczycieli, domyśliłam się też, że tłumaczy je zmianami związanymi z dorastaniem. Ale ojciec jej przerwał i głosem, którego wobec mnie nigdy nie używał – pozwolił sobie nawet na zakazany w naszym domu dialekt – powiedział coś, co z pewnością wolałby zatrzymać tylko dla siebie:
– Dorastanie nie ma tu nic do rzeczy. Zaczyna się upodabniać do Vittorii.
Gdyby tylko przypuszczał, że go słyszę, nigdy by się nie odważył na wypowiedź tak odległą od naszego zwyczajowego sposobu porozumiewania się. Rodzice myśleli jednak, że drzwi do mojego pokoju są zamknięte, bo zawsze je zamykałam, i nie zorientowali się, że sami zostawili je otwarte. Tak w wieku dwunastu lat od własnego ojca dowiedziałam się, że staję się jak jego siostra, a odkąd sięgam pamięcią, sam powtarzał, że ta kobieta łączy w sobie szpetotę z paskudnym charakterem.
Ktoś mógłby w tym miejscu zaprotestować i stwierdzić, że przesadzam – twój ojciec nie powiedział przecież: Giovanna jest brzydka. To prawda, takie słowa nie leżały w jego naturze. Ale ja właśnie wkroczyłam w okres huśtawki emocjonalnej. Od prawie roku miesiączkowałam, urosły mi piersi, czego się bardzo wstydziłam, bałam się, że śmierdzę, bez ustanku się myłam, zniechęcona kładłam się spać i zniechęcona budziłam się rano. Jedynym pocieszeniem, jedynym pewnikiem było to, że ojciec mnie uwielbia. Dlatego gdy przyrównał mnie do ciotki Vittorii, odebrałam to gorzej, niż gdyby powiedział: Giovanna kiedyś była śliczna, a teraz zbrzydła. Vittoria brzmiało w moim domu jak imię potwornej istoty, która jest w stanie zbrukać i skazić każdego, kto tylko się jej dotknie.
Niewiele wiedziałam o ciotce, widziałam ją zaledwie parę razy, ale – i w tym rzecz – z naszych spotkań zostało mi jedynie wspomnienie obrzydzenia i strachu. Tych uczuć jednak nie budziła we mnie sama jej postać, najbardziej przerażały mnie odraza i lęk obecne w oczach rodziców. Ojciec zawsze szeptał ze wzburzeniem, gdy mówił o siostrze, jakby wstydliwe rytuały, które odprawiała, kalały nie tylko ją, ale i każdego z jej otoczenia. Moja matka natomiast w ogóle o niej nie wspominała, co więcej, uciszała męża, jakby w obawie, że szwagierka może ich usłyszeć bez względu na to, gdzie się właśnie znajduje, i ruszyć w górę wielkimi krokami po San Giacomo dei Capri – chociaż to długa i stroma ulica – żeby przywlec ze sobą wszystkie choroby z sąsiednich szpitali prosto do naszego mieszkania na szóstym piętrze, spiorunować meble upojonym wściekłością wzrokiem i uderzyć matkę w twarz, jeśli tylko ta ośmieli się zaprotestować.
Domyślałam się, że za tą nerwowością kryć się musi historia pełna wyrządzonych i doznanych krzywd, niewiele jednak w tamtym czasie wiedziałam o losach rodziny, a przede wszystkim nie uważałam tej okropnej ciotki za jej członka. Była postrachem z dziecięcych lat, diaboliczną zjawą, ponurym cieniem czającym się w domu po kątach, gdy zapada zmierzch.
I nagle, bez uprzedzenia, dowiedziałam się, że się do niej upodabniam. Jakim cudem? Ja? Taka piękna dziewczyna, która do tej pory dzięki ojcu wierzyła, że piękna zostanie na zawsze? Która ciągle od niego słyszała, że ma wspaniałe włosy, że jest taka kochana, i za taką się uważała, bo on kochał? Która już zaczęła cierpieć, bo rodzice nagle okazali niezadowolenie i to niezadowolenie przesłoniło całą resztę?
Poczekałam na słowa matki, ale jej reakcja nie przyniosła ukojenia. Chociaż nienawidziła wszystkich krewnych męża i nie cierpiała szwagierki, tak jak nie cierpi się jaszczurki wspinającej się po gołej łydce, nie zawołała: zwariowałeś, moja córka w niczym nie przypomina twojej siostry. Westchnęła tylko beznamiętnie: ależ skąd, co ty mówisz. Podbiegłam do drzwi i je zamknęłam, żeby już niczego więcej nie słyszeć. Potem długo szlochałam, uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy ojciec – łagodnie jak zawsze – przyszedł i oznajmił, że kolacja gotowa.
Gdy pojawiłam się w kuchni, miałam już suche oczy. Ze wzrokiem wbitym w talerz cierpliwie wysłuchałam rad, jak się podciągnąć w ocenach. Po kolacji wróciłam do pokoju, by udawać, że się uczę, rodzice zaś zasiedli przed telewizorem. Czułam tępy ból, który długo nie ustępował. Dlaczego ojciec powiedział to, co powiedział, i dlaczego matka się nie sprzeciwiła? Czyżby powodem było rozczarowanie złymi stopniami? A może ich rozżalenie nie ma nic wspólnego ze szkołą i ciągnie się już od dawna? I czy te okrutne słowa wyrwały się ojcu, bo sprawiłam mu przykrość, czy też jako człowiek wszechwiedzący i przenikliwy już wcześniej dostrzegł we mnie zalążek przyszłego zepsucia, pleniącego się zła i to go przygnębiło, bo nie wie, jak ma się ustosunkować? Zadręczałam się całą noc.
Rano doszłam do wniosku, że jedynym ratunkiem dla mnie będzie sprawdzenie, jak naprawdę wygląda ciotka Vittoria.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *